Nasz dzień zaczął się bardzo wcześnie, bo już o 5.30. Nie wiedzieliśmy za bardzo jakiego ruchu spodziewać się o tej porze w Bangkoku, zwłaszcza że to poniedziałkowy poranek. Osobiście wyznaję zasadę, że lepiej być gdzieś godzinę wcześniej, niż 10 minut za późno. Tak też zrobiliśmy – po godz 6 siedzimy w autobusie linii nr 3 na Mo Chit. Korków nie było, na Mo Chit dojechaliśmy w 40 minut. Super, jest czas żeby ze spokojem zjeść śniadanie. Chciałem najpierw jeszcze odebrać nasze bilety, ale okienko agenta było zamknięte. Pani w informacji na migi wytłumaczyła mi, że otwierają dopiero o 8.00
Tak też było, bilety odebrane bez żadnego problemu. Śmiało można tę firmę polecać (nazwę i link do strony podałem wczoraj). W autobusie pełno, ruszamy.
Droga minęła błyskawicznie. Przed granicą doświadczyliśmy szopki pod tytułem „kup pan wizę”. Dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi już tłumaczę. Kiedyś, kiedy nie było bezpośredniego autobusu do Siem Reap wyrzucano wszystkich na granicy. Turystów przechwytywali tuk-tuki i zawozili do biur pośrednictwa, gdzie można było załatwić wizę od ręki. Koszt $40. To nic, że na granicy to samo kosztuje $20 i wystarczy wypełnić formularz. Dziś proceder wygląda tak samo, tylko że prowizję zgarnia nie kierowca tuk-tuka, a… rządowego autobusu :) My, żeby uniknąć całej tej szopki kupiliśmy wcześniej wizy on-line, cena $28, przyznawane są w ciągu 1 dnia. Proceder ten jest powszechnie znany, w Internecie opisów i ostrzeżeń jest bez liku. A mimo to na naszych oczach pół autobusu wyszło grzecznie po wizę podczas postoju. Jak Azjaci mają później nie postrzegać białego turysty jako bezmózgie źródło szybkiej i łatwej kasy?
Na granicy też niezłe zoo. Nikt nie wie gdzie iść, wysadzają cię z autobusu i czekają po drugiej stronie (bagaże zostają). My byliśmy tam pierwszy raz, więc po prostu idziemy za tłumem. Odprawa po stronie tajskiej szybko i sprawnie. Wejście do Kambodży – stoimy 1,5h w kolejce w jakimś dusznym pomieszczeniu bez klimatyzacji, w upale ponad 30 stopni i z odorem ścieków unoszących się w powietrzu. Makabra… Sprawdzali wszystkim odciski palców, wszystko trwało tak strasznie długo. Ale w końcu się udało. Jesteśmy w Kambodży, znów w drodze do Siem Reap.
Pierwsze wrażenia z obserwacji po drodze – syf podobny do Birmy, ludzie chyba jednak zamożniejsi, bo na podjazdach przed domami dość dużo samochodów. Również słynąca złą reputacją droga Poipet-Siem Reap jest wyremontowana. Kiedyś ponoć był to slalom z omijaniem dziur.
Na miejsce trafiamy ok godz 17.00. Już przy wyjściu z autobusu otacza nas tłum kolesi od tuk-tuków, którzy biorą twoją torbę i idą do swojego pojazdu. Stopujemy jednego i mówimy, że ma zostawić nasze bagaże. On na to, że nie ma się co martwić, transport do hotelu za darmochę. Coś tu śmierdzi…. Jak się okazało minutę później, owszem do hotelu za darmochę, ale zobowiązuje nas to do wynajęcia go jutro na cały dzień za $20 do zwiedzania Angkor Wat. Ot niepisane lokalne prawo - takiego wała. Na moje pytanie o wynajęcie motoru słyszę w odpowiedzi, że „nie potrafisz jeździć i tutaj turysta nie może wypożyczyć”. To akurat prawda. Wypożyczanie motoru/skutera turyście w Siem Reap jest w dalszym ciągu nielegalne. Wkurzyłem się strasznie i nawciskałem mu trochę od „tuk-tuk mafia”. Oj pierwsze wrażenia bardzo negatywne… Oliwy do ognia dolał fakt, że ABSOLUTNIE NIKT nie chciał mi wskazać drogi do naszego hoteliku. Wszyscy tylko oferowali podwózkę do innego, lepszego – czyt. takiego gdzie dostają prowizję. Co za palanty…
Olaliśmy wszystko. Poszliśmy 2 minuty z buta, rzut okiem na mapkę gdzieś po drodze i okazuje się, że do hotelu mamy max 10 minut spacerkiem! Doszliśmy prawie pod drzwi, ale szyldu nigdzie nie widzimy. Wchodzę do hotelu obok zapytać co i jak, ale facet na nazwę Tropical Breeze (nasz hotelik) rozkłada ręce i kręci głową. Po prostu nie wierzę… Li znalazła naszą miejscówkę. BYŁ TO NASTĘPNY BUDYNEK !!! A facet pracujący obok nie wiedział o co nam chodzi… co za zgraja.
Zrzuciliśmy plecaki. Pokoik bardzo przestronny i czysty, duże łóżko, osobna łazienka, klima i wifi. Cena $12. To rozumiem.
Siem Reap już na pierwszy rzut oka pasuje do Kambodży jak do świni siodło. Miasto absolutnie zmienione pod turystów, nawet ceny wszędzie podane w dolarach, a nie w miejscowych rielach. Za to jedzenie w knajpkach w miarę tanie i bardzo smaczne, piwko z kija za $0.50 (1.60zł!). Póki co to największy i chyba jedyny plus tutaj. Jutro ruszamy na Angkor Wat.