Dziś wracamy do Tajlandii. W Birmie byliśmy 13 dni, to zdecydowanie za mało. Pomimo ostatnich zmian kraj jest wciąż niesamowity. Muszę potwierdzić to, co mówili wszyscy podróżnicy, którzy zachęcali nas do wizyty – jedźcie dla ludzi, dla ich uśmiechów, dla atmosfery, której jeszcze nie zdążył zepsuć masowy turysta. To wszystko prawda. Birma jest moim zdaniem krajem, którego nie da się doświadczyć na zorganizowanej wycieczce, jakich już teraz pełno z amerykańskimi turystami. Bardzo żałujemy, że nie było nam dane dotrzeć w okolice Mrauk-U. Może następnym razem.
No właśnie – czy będzie następny raz? Moim zdaniem, za 2-3 lata to będzie już zupełnie inny kraj. Zmiany zachodzą bardzo szybko, a mam wrażenie, że Birmańczycy nie są mentalnie na nie przygotowani. Tak czy inaczej, Birma zachęciła nas do dalszych wojaży. Przez chwilę pojawił się nawet pomysł, żeby odwołać bilet powrotny do Rzymu na 12. lipca i przedłużyć podróż o kolejne 2-3 miesiące. Laos, Wietnam, Filipiny, Hong Kong, Taiwan, Japonia, Korea Południowa, Chiny… Apetyt wzrasta w miarę jedzenia. Szkoda, że nie idzie to w parze z budżetem.
Póki co dotarliśmy na lotnisko w Mandalay. Właściwie to spory kawał za miastem – busik jechał ok godziny. W życu takiego lotniska nie widziałem – nowoczesne, przestronne i… absolutnie puste! Dwie kafejki, obsługa śpi po kątach, sklepy pozamykane, 100 osób czeka na odprawę. Jeden międzynarodowy lot dziennie do Bangkoku. Krajowe można policzyć na palcach obu rąk. Koniec, kropka.
Wszystko poszło gładko i sprawnie. Po niecałych dwóch godzinach jesteśmy w Bangkoku. Z lotniska Don Muang można odjechać na Khao San Road taksówką za 400 THB lub za 23 THB autobusem miejskim nr 59 :) Przystanek znajduje się zaraz obok wyjścia z lotniska, bardzo łatwo znaleźć. W Sydney żeby dostać się na autobus do centrum musieliśmy spacerować z buta dobre 20 minut przez most i park…
Po drodze atrakcja – stłuczka. Nasz kierowca źle ocenił odległość i przydzwonił w taxi. W autobusie delikatne 2 wgniecenia, w taxi rozpruty cały tył. W Polsce czy UK taka sytuacja wywołałaby atak agresji z obu stron. Tutaj panowie podali sobie ręce, stwierdzili że głupio wyszło i zjechali na pobocze czekając na pomoc drogową. Musieliśmy poczekać na kolejny autobus. Przyjechał dość szybko, ale dalej były takie korki, że dojazd na Khao San zajął prawie 1,5h.
Jutro rano jedziemy do Siem Reap. Od lutego tego roku istnieje bezpośrednie połącznie państwowym autobusem z Mo Chit. Jeden kurs dziennie o godz 9.00, bilety po 750 THB – trzeba kupować z wyprzedzeniem, w autobusie jest tylko 40 miejsc. Co więcej rezerwacji można dokonać przez Internet, a bilety odebrać na dworcu autobusowym godzinę przed wyjazdem. (Link do rezerwacji: http://www.thaiticketmajor.com/bus/index.php?la=en ) Usługę realizuje firma Thai Ticket Major, która dolicza 20 THB za bilet + 45 THB za opłatę kartą. Dobra cena, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę czas, jaki trzeba poświęcić na dojazd do/z Mo Chit.
Dziś śpimy w znalezionym przez Andrzeja i Marzenę hoteliku At Home. Pokoje nawet ok, ale niestety wolne były tylko te ze wspólną łazienką (350 THB), która zostawiała wiele do życzenia. Zostajemy tylko jedną noc, więc można przymknąć oko.
Czas na kolację – jak dobrze być znów w Tajlandii: szaszłyki prosto z ulicy, soczyste owoce, świeże smażone noodle i do tego zimne piwko z 7-11!