Geoblog.pl    spychi    Podróże    Na koniec świata i z powrotem    Pociąg do pociągów
Zwiń mapę
2013
27
cze

Pociąg do pociągów

 
Birma
Birma, Pyin Oo Lwin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 41581 km
 
Mój Mąż ma dziś urodziny. Niełatwo o wymarzony materialny prezent przebywając akurat w Birmie, więc postanowiłam między innymi choć raz odciążyć Szymona od pisania bloga. W końcu wytrwale spłodził blisko setkę wpisów. Tak więc dziś męczę Was ja – Lidia ;)

Szymon sam wybrał sposób na spędzenie tego dnia. Większość urodzinowego dnia przesiedzimy w… pociągu. Na własne życzenie. Postanowiliśmy wrócić z Hsipaw do Mandalay jednym z najwolniejszych możliwych środków transportu. Nie dlatego, ze mamy w tym kraju aż tak wiele czasu i nie wiemy co z nim robić – wręcz przeciwnie. Co nas skusiło to malownicze opisy trasy pokonywanej pociągiem oraz słynny wiadukt Gotheik.

Już po pierwszej wizycie na stacji kolejowej zmieniamy zdanie – nie jedziemy aż do Mandalay. Podróż ta trwa ponad 13 godzin a to przecież tylko 210 km! Ponadto ponoć często są dodatkowe opóźnienia, więc w Mandalay moglibyśmy wylądować w środku nocy (planowany czas przyjazdu 22.40) a wtedy nie chcielibyśmy szukać noclegu. Zwłaszcza, że w dużych miastach mają często głupią zasadę zamykania hoteli na noc – mało bezpieczne np. w przypadku wybuchu pożaru. Skracamy trasę do Pyin oo Lwin oddalone o 140km. Sugerowany przez rozkład jazdy czas przejazdu – niecałe 6 godzin. Cena – oczywiście dla turystów w dolarach (w końcu Pan ręcznie wypisuje bilet) - $3 za klasę zwykłą, $5 za pierwszą, $6 za najwyższą. Przy kupnie biletu Pan uprzejmie poinformował, że w pociągu tym klasy pierwszej nie będzie. A że już zwykłą jechaliśmy i Jubilat domaga się odrobiny luksusu, decydujemy się na klasę najwyższą. Na co Pan się dziwi i uprzedza, ze w tej klasie są mniejsze okna, pokazując ich rozmiar machając w powietrzu rękoma. Wołam Szymona, Pan ponownie maluje w powietrzu rozmiar okna, decyzja zapada – bierzemy mimo wszystko.

W międzyczasie poznajemy dwie sympatyczne turystki – z Singapuru i Wietnamu. Marzą o podróży po Europie tak jak większość z nas marzy o Azji. Jedna z nich (z odważnie pofarbowanymi włosami – równo pół głowy na czarno, drugie pół na blond) wyciąga gitarę i daje koncert na peronie. Lokalna publiczność wpatruje się w nią niczym zahipnotyzowana. Później my obserwujemy bacznie poznane turystki, gdyż robią ciekawą sesję zdjęciową. Nie dość, że każda z nich dzierży po 2 aparaty, to głównym modelem jest targana z nimi żaba Kermit, która to miała robione zdjęcia na torach w przedziwnych pozach. Ach ci Azjaci, fantazji im nie brakuje.

Planowany przyjazd pociągu na stację w Hsipaw – godz 9.20, odjazd – godz 9.40. Pociąg leniwie pojawia się równo godzinę później, gdzie pokonał póki co jedynie jedną stację. Niezłe opóźnienie i zapowiedź dalszej podróży. Pierwsze wrażenia z przedziału - co to ma być?! Jeśli ktoś kiedyś narzekał na czystość naszych pociągów PKP zapraszany jest do Birmy. Najwyższa klasa, na którą zakupiliśmy bilety nie widziała chyba ścierki od początków jej istnienia. Fotele w rozsypce, skaczące po nich dzieci wydobywały z nich pokłady kurzu, śmieci w przedziale. Chyba żałujemy, że nie jedziemy klasą zwykłą mając w pamięci ostatni przejazd, gdzie było naprawdę o niebo lepiej mimo drewnianych ławek. No i te nieszczęsne okna. Owszem, rozmiar się zgadzał z tym nakreślonym przez Pana, jedyne o czym nie uprzedził to sposób ich konstrukcji. Okna (tym razem z szybą!) otwierane są z góry, tak więc dolna część na wysokości oczu to podwójna, brudaśna szyba a ponad nią otwór. Tak więc, żeby podziwiać widoki, dla których to się przecież człowiek (do końca bijąc z myślami) ładuje w ten pociąg, należy albo stać albo … siedzieć na podłokietniku siedzenia:) Nie ma to jak kupić bilet na lepszą klasę i potem siedzieć na poręczy. Widząc ludzi w naszym przedziale (ku naszemu zaskoczeniu kilku lokalnych i zaledwie 2 wspomniane turystki) siedzących w kucki na poręczach foteli ogarnął nas śmiech. Byliśmy nawet skłonni wbić się do zwykłego przedziału, ale ten był już pełny. Może nawet i dobrze, gdyż był naprawdę PEŁNY w iście PEŁNYM tego słowa znaczeniu. Tak więc pozostało nam tylko znaleźć „wygodną” pozycję sięgającą głową okna i niczym surykatki z wyciągniętymi szyjami chłonąć widoki. Ruszamy.

Jazda zdezelowanym pobrytyjskim pociągiem ponownie przypomina jazdę na koniu. Każdy wagon podskakuje w swoją stronę, niełatwo utrzymać się w miejscu. Szybko się przekonujemy, że nie ma co z tym walczyć, tylko się temu poddać. W tym szaleństwie jest metoda. Oczywiście zdarzało się pociągowi wykoleić (ponoć na początku tego roku, stąd brak kilku przedziałów), lepiej jednak o tym nie myśleć. Zwłaszcza, że jedziemy jak większość wybierających ten zabójczo szybki środek transportu, w jednym celu – przejechać się słynnym wiaduktem Gotheik, który imponująco wpasowano w kanion. Wybudowany w 1901 roku w zaledwie 9 miesięcy na zlecenie Brytyjczyków. Był to wówczas drugi największy wiadukt kolejowy na świecie. Ponoć wcześniej wojsko zabraniało jego fotografowania.

Planowo powinniśmy nim przejeżdżać ok godz 13.30. Już na początku podróży wiemy, że godzina ta znacznie się opóźni biorąc pod uwagę godzinne opóźnienie pociągu i przerwę na kolejnej stacji wydłużonej z 20 minut do... 1 godz 40 min. Strach zasnąć, żeby czasem nie przegapić tego, po co jedziemy, więc wpatrujemy się w okna i obserwujemy współtowarzyszy. Na szczęście tym razem nie śpiewali, lecz jak zwykle dawali popis swoim charkaniem, pluciem i innymi niekontrolowanymi zachowaniami. Zwłaszcza siedząca obok bardzo elegancka Pani, po której absolutnie bym się nie spodziewała dorodnego pyrkania bez cienia wstydu. Wciąż niełatwo się do tego przyzwyczaić mimo całej sympatii do tego narodu.

Krajobraz za oknem nie powala. Poletka fajne, górki niczego sobie, ale najpiękniejszą górską trasą bym tego nie nazwała. Szału nie ma. Zwłaszcza, że widoczność znacznie ograniczają krzaczory, których to liście nieustannie ścinane były przez ślimaczący się pociąg i wpadające do przedziału.

Nagle robi się ciemno. Przejeżdżamy tunelem, który okazuje się wydrążoną w górze dziurą. Oczywiście świateł brak, więc przez chwilę jedziemy w całkowitej ciemności. Szymon lubi takie klimaty, więc jest już cały uchachany.

Dłuższą chwilę później wyczuwamy wszechobecne w przedziale podniecenie i już wiemy co się będzie działo. Gwóźdź programu nadchodzi. Pociąg gwałtownie zwalnia i naszym oczom ukazuje się potężny wiadukt na znacznej wysokości w niezwykłej scenerii. Wszyscy zwisają z okien (porada – siedząc po prawej stronie, w kierunku Mandalay, jest lepszy widok na most, gdyż widać jak zakręca). Pociąg jedzie wystarczająco wolno, aby dać się nacieszyć przejazdem i zrobić zdjęcia. Nie może też jechać szybciej, gdyż wiadukt od momentu jego ukończenia był ponoć jedynie raz odnawiany. Budowla sprzed wieku wciąż imponuje i jak widać ma się świetnie. Nie jest aż tak przerażająco jak niektórzy opisywali, jednak wysokość na której jest osadzony robi piorunujące wrażenie. Sama konstrukcja oraz górskie otoczenie w które została wpasowana również zachwyca. Na dopełnienie idealnego obrazu mijamy małego mnicha stojącego na platformie wiaduktu, który to z rozbrajającym bezzębnym uśmiechem macha do podróżnych.

Patrzę na Szymona z obawą, czy On również ocenia tę nielitościwie długą podróż wartą minionych 7 minut przejazdu wiaduktem. Widzę ogromny uśmiech i już wiem, że obydwoje myślimy tak samo. Naszym zdaniem warto. Cała reszta szczególnie nie urzeka, ale punkt kulminacyjny podróży absolutnie nie zawodzi. Wytrwałym polecamy!

Mała dygresja. W ogóle jestem pozytywnie zaskoczona reakcjami Szymona na Birmę, do której to ja tak ciągnęłam. Wydaje się zafascynowany krajem, którego już nawet sama nazwa jest kwestią sporną. Zresztą jak się nie dać oczarować miejscu, które przez tak długi czas tkwiło w izolacji stając się wyjątkowym, a teraz być tutaj w samym środku zmian. Obserwować ludność, która jest mozaiką różnych ludów a niemal cała kultura przesiąknięta buddyzmem. Gdzie indziej zobaczyć mężczyzn w longyi (typ sarongu przypominający upięciem spódnicę, praktykowany głównie przez wygodę w upalne dni) żujących betel, kobiety powlekające twarze thanakhą oraz mnichów na każdym kroku?

Teraz śmiało można iść spać :) Po raptem 7.5 godzinach docieramy na miejsce pokonując… 140 km. Łatwo z tego wyciągnąć prędkość z jaką się poruszaliśmy. Ale czego to się nie zrobi dla wiaduktu Gotheik.

Docieramy do Pyin oo Lwin. Mieliśmy wybrany hotel Bravo i tu pierwsza niemiła niespodzianka. Brak wolnych pokoi pomimo pory deszczowej. Szok. Pan dorożkarz (oj tak, chyba już nie ma środka transportu, którego byśmy w Azji nie doświadczyli) wskazuje nam kilka innych. Ostatecznie lądujemy w hotelu Grace II (cena wyjściowa $20 za dwójkę z łazienką), do którego to Pani nas przekonała zniżką. Dopiero później natrafiliśmy na niepochlebne opinie o tym miejscu. Szczerze – tragedii nie ma (najszybszy Internet póki co w Birmie, ciepła woda) ale to chyba dlatego, że wciąż wracamy pamięcią do noclegu w Yangon, gdzie dotknęliśmy dna i właśnie z nim porównujemy. Nie, kłamię, tego nawet nie można jakkolwiek porównać.

W hotelu znów się przekonujemy jaki świat jest mały. Spotykamy tą samą dziewczynę, którą poznaliśmy kilka dni wcześniej w Bagan. Stała wtedy nieporadnie przy jednej ze świątyń próbując sobie zrobić zdjęcie. Jak się później okazało testowała dopiero nowo zakupiony aparat, gdyż poprzedni z całą zawartością zgubiła. Zdjęć nie zrzuciła. Oj błąd. Tym razem znów los jej nie sprzyja, gdyż bardzo źle się czuje. Ratujemy ją naszymi zapasami medycznymi.

Szybki wyskok na kolację i zakupy. Do plecaczka wskakuje lokalna whisky (350ml za 1600 MMK), 3 puszki coli i 4 paczki chipsów. Cała impreza wynosi nas 3500 MMK. Tańszych urodzin jeszcze Mężowi nie wyprawiłam :) Czas świętować.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
bartek13
bartek13 - 2013-06-30 18:20
100 LAT!!Widok mostu boski:)
 
tealover
tealover - 2013-06-30 22:04
ale świetnie, że odbywacie taką podróż we dwoje! :)
 
M
M - 2013-07-09 13:39
Dorożka wymiata ;-) Lidzia gratuluję debiutu, pięknie napisane !
 
 
zwiedził 17.5% świata (35 państw)
Zasoby: 136 wpisów136 131 komentarzy131 1123 zdjęcia1123 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
24.04.2013 - 21.05.2019
 
 
28.02.2013 - 18.07.2013