Kiedyś na czyimś blogu przeczytałem bardzo fajne porównanie. Jak opisać Bagan? Wyobraźcie sobie Kraków, z którego nagle wyparowują wszystkie budynki, pozostawiając tylko świątynie, kapliczki i Wawel. Następnie pomnóżcie to razy pięć. Dzisiejsze Bagan to pozostałości starożytnego miasta, które między IX-XIII wiekiem było stolicą królestwa Pagan. W przeciągu 400 lat wzniesiono tutaj ponad 10.000 buddyjskich świątyń, pagód i klasztorów. Do dziś przetrwało około 2.200 z nich. Kompleks świątynny stawiany jest na równi z Kambodżańskim Angkor Wat.
Zabytki położone są na dość dużym terenie, zwiedzać można maszerując z buta (nie polecam, upał was wykończy po 2 godzinach), rowerem, motocyklem lub samochodem. Pierwsza opcja bez sensu, ostatnia (wliczając prywatnego kierowcę-przewodnika) relatywnie droga. Rower lub motor to jest to. My wzięliśmy rowerki z hotelu za 2.000 MMK / sztuka na cały dzień.
Ruiny zaczynają się tuż za miastem i już pierwszy kontakt owocuje bezwarunkowym nokautem. Budowle są w surowym stanie, czerwona cegła a nie ohydne złote pagody (choć i tych jest kilka). Większość z nich zachowana jest bardzo dobrze, choć znaleźliśmy kilka, które ledwo trzymały się kupy. I na tym właśnie polega cały urok Bagan. Jeździsz sam, wybierasz co chcesz zobaczyć i ile czasu na to poświęcisz. Cały kompleks można spokojnie zaliczyć w jeden dzień motorkiem, rowerem 2 dni. Pytanie jednak brzmi, czy aby na pewno chcesz zwiedzić wszystko? Temperatura powietrza wynosiła dziś 36 stopni…
Bagan zaliczyć warto, a nawet uważam, że jest to punkt obowiązkowy podczas wizyty w Birmie. Szkoda, że nie było nam dane porównać z kompleksem świątyń w Mrauk-U, ale nie ma się co pchać pod nos patroli policyjnych na terenie wojny domowej. Niektórzy powiedzą, że Bagan staje się coraz bardziej komercyjne. A ja na to powiem guzik, warto po trzykroć!
Nam najbardziej podobały się świątynie Upali Thein, Shwesandaw Paya (punkt widokowy dla wschodu i zachodu słońca, genialna panorama), Thatbyinnyu Pahto i monumentalna Dhammayangyi Pahto, wewnątrz której poczuliśmy się jak Indina Jones i Lara Croft, zwłaszcza że podczas zwiedzania na zewnątrz budynku szalała burza piaskowa. Rewelacja.
Szczerze mówiąc nie potrafię dobrze opisać Bagan – to trzeba przeżyć, doświadczyć potu i wszechobecnego kurzu na własnej skórze w tutejszym upale, zmęczenia po przejechaniu 20 km rowerem i dreszczu emocji podczas przechodzenia przez ponad 600-letnie korytarze świątyń. Lidzia spisała się jak zawsze. Wydaje mnie się, że zdjęcia w zupełności oddają klimat tego miejsca :)