Lało. Pierwszy deszcz o ponad tygodnia. Całkiem nieźle jak na porę monsunową. W Chang Mai byliśmy o godz. 7, czyli 60 minut później niż było w planie. Lipa, bo facet z hotelu niepotrzebnie się fatygował wcześniej, żeby nas odebrać. Jako, że nie kupiłem tajskiego numeru, trzeba było skorzystać z automatu na drobniaki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz telefonowałem w ten sposób! Zostajemy w Sindy Guesthouse, oferują darmowy transport z dworca/lotniska w jedną stronę. Dogadujemy się bez problemu, recepcjonista każe nam wziąć taksówkę albo tuk tuk na jego koszt. Chiang Mai jest dość sporym miastem (wikipedia podaje 150 tyś ludności) z wyraźnie wyodrębnioną centralną, zabytkowo-turystyczną częścią. Z nowego terminalu Arcade 3-4 km. Przestało padać, powietrze wyraźnie chłodniejsze niż w Bangkoku, 26-27 stopni, jest czym oddychać.
Dojeżdżamy na miejsce. Okazało się, że nasz hotelik prowadzi bardzo sympatyczny młody mężczyzna imieniem Saki. Oferuje tanie, czyste pokoje (200 THB za noc z wifi i własną łazienką/ ciepła wodą!) i pomoc w organizacji transportu/atrakcji w Chang Mai, ale o tym później. Rozbijamy obozowisko i kładziemy się jeszcze na 2 godzinki. Ok 15:00 mają do nas dołączyć po raz 3. nasi znajomi z Bielska-Białej, czyli Marzena i Andrzej :)
Pospaliśmy trochę dłużej, czas na śniadanie i mały rekonesans. Bardzo szybko okazało się, że ceny w sklepach/knajpkach/straganach ulicznych o wiele niższe niż w Bangkoku (to raczej do przewidzenia), ale i niższe od wysp czy Krabi. Noclegi po 150-400 THB, godzinny masaż od 120 THB, solidna porcja jedzenia 50-80 THB, patyk na ulicy 5-20 THB, duże piwko (640 ml) w sklepie 42-58 THB, słowem – rewelacja! Znaleźliśmy fryzjera, 100 THB za obcięcie. Efekt był co prawda trochę kiepski, miałem wrażenie, że pani fryzjerka dopiero się uczy, co zaowocowało dość krótką i niezbyt równą fryzurą na mojej łepetynie. Lidzia musiała trochę wyrównać w pokoju. Na szczęście włosy odrastają :)
Po godz 15 zjawili się nasi rodacy. Marzena oznajmiła, że dziś jest uroczystość Uwolnienia Ducha Miasta i trzeba zaliczyć. Mapka w ręce i idziemy. Skoro uroczystość, to i większa niż zwykle ilość straganów z jedzeniem. Objadłem się strasznie: było wszystko od smażonych owoców, przez kurczaczki i wieprzowinę, aż po grillowane robale wszelkiej maści. Nikt z nas nie miał odwagi się skusić na pasikonika czy karalucha. Uroczystość miała miejsce na terenie świątyni Wat Chedi Luang, mnóstwo ludzi składających kwiaty, palących kadzidła i modlących się. Do tego mnisi na każdym kroku.
Swoje kroki skierowaliśmy w stronę wieczornego bazaru. Po drodze obowiązkowy przystanek w 7 Eleven na małe piwko. Piękna tradycja, którą pieczołowicie pielęgnowaliśmy przez kolejne 3 dni. Przechodzimy przez ulicę z barami go-go, wypełnionymi emerytami z Europy/USA w otoczeniu powabnych, skąpo ubranych Tajek.
Dotarliśmy na nocny market. Ładnie i kolorowo, kupić można wszystko – od bransoletek przez lampki po wszelkiego rodzaju ciuchy dla dorosłych i dzieci. Wszystko w rozsądnych i bardziej niż przystępnych cenach! Pamiętajcie, że zawsze trzeba się targować – przynajmniej 20-30% jest do zbicia od ręki. Muszę przyznać, że Lidce i Marzenie idzie to już pierwsza klasa.
Zgłodnieliśmy nieco, więc poszliśmy szukać czegoś dobrego na nocny market – tym razem z jedzeniem. Pierwszy raz mały zawód – nie dość, że nie było nic zachęcającego, to jeszcze zniechęcił nas brak miejsc siedzących. Trzeba było pójść gdzie indziej. Klucząc między stanowiskami z jedzeniem spotkaliśmy znajomego Niemca, który wypatrzył Lidkę w tłumie. Widzieliśmy się wcześniej na nurkowaniu w Ko Tao. Śmieszne są takie spotkania, akurat w tym miejscu i czasie, a przecież 1300km dalej. Właściwie to nie pierwszy raz – podobne sytuacje z różnymi ludźmi mieliśmy praktycznie wszędzie, od NZ po Malezję.
Dzień kończymy wizytą w 7 Eleven. Warto wspomnieć, że w Tajlandii obowiązuje prohibicja między godz 14–17 po południu i 24–11 nad ranem. Co ciekawe w barach zakaz nie sprzedaży alkoholu nie ma. Nocne pogaduchy w hotelu do późna, zimne piwko i karty, a to wszystko w doborowym towarzystwie – idealne zakończenie mega pozytywnego dnia :)