Poranek minął nam błyskawicznie. Wstaliśmy o godz 9, szybkie pakowanie, zanosimy torby do przechowalni i na śniadanie na plażę. Nasza podróż do Bangkoku zaczyna się dopiero o godz 14, więc mamy jeszcze kilka godzin leniuchowania. Zwłaszcza, że odkryliśmy super miejsce praktycznie na samej plaży – ogromne leżanki, łóżko z baldachimem, dobre drinki i niesamowity kolor wody 15m dalej. Ko Tao to chyba jedno z miejsc, do którego będziemy chcieli wrócić kiedyś w przyszłości. Mam tylko nadzieję, że inwazja turystów nie zniszczy przepięknych podwodnych raf.
Czas minął nam baaardzo leniwie, ale godzina wyjazdu zbliżała się nieubłaganie. Nasze 9 dni na rajskich wyspach Tajlandii dobiegło końca. W końcu trzeba było się niestety ruszyć i pójść na taxi. Kierowca zawiózł nas do portu. Szkoda tylko, że nie zapytał z jaką firmą płyniemy, bo wysadził nas przy innej przystani niż powinien. Mały spacer i jesteśmy przy właściwej. Statek przypłynął zgodnie z planem. „Nowi” turyści opuścili pokład, „starzy” z nieco smutniejszymi minami zajęli ich miejsce i w drogę. Znów zajęta może 1/3 miejsc. Przed nami 3h rejs do Chumphon, gdzie przesiadamy się w nocny autobus.
Na miejscu okazało się, że autobus nie odjedzie o 20.30 jak było podane na bilecie, ale o 22… Dlaczego? Bo tak. A to znaczy, że kolejne 5h spędzimy w porcie, gdzie oprócz jednego pseudo-sklepiku z jedzeniem nie ma absolutnie nic. Dobrze, że chociaż był dostęp do Internetu, dzięki czemu mogliśmy zaplanować sobie kilka rzeczy. Nie pisałem o tym wcześniej, bo jakoś zapomniałem, ale mamy już bilet powrotny. To znaczy nie do końca powrotny, bo do Polski póki co jeszcze nie trafimy. 12. lipca lecimy przez Sri Lankę do Rzymu. Fajne wyszło, bo nie dość że takie połączenie było w najniższej cenie, to jeszcze uda nam spędzić trochę czasu we Włoszech – taki był oryginalny plan przed wyjazdem. Będzie to też równo 4 miesiące od kiedy ruszyliśmy w podróż (13.03). Myśleliśmy nawet żeby zrobić sobie krótki przystanek na Sri Lance, ale bezpłatna wiza tranzytowa pozwala tylko na 48h wewnątrz kraju. Za turystyczną trzeba płacić, a poza tym kilkudniowy stopover kosztuje w Sri Lankan Airlines ok 400 euro… a to naszym zdaniem zdecydowanie za dużo. Myśleliśmy nawet, żeby kupić 2 bilety: Bangkok-Colombo i za kilka dnia Colombo-Rzym, ale tutaj różnica w cenie wynosiła prawie 2000zł, więc też bez sensu. Sri Lanka będzie musiała poczekać :) Złożyliśmy od razu wnioski on-line o wizę tranzytową: przyznawane są chyba automatycznie, bo dostaliśmy potwierdzenie w ciągu 3 minut. Elegancko.
O 21.30 podjechał jakiś rozklekotany autobus, który zawiózł nas na ten właściwy. To była chyba nasza najgorsza podróż w życiu. W autobusie śmierdziało z klimatyzacji jak z toalety. Do tego kapała cały czas woda, bo wszyscy pozamykali nawiewy. Ścisk niesamowity, zajęte wszystkie miejsca. Ruszyć się w fotelu nie ma jak, bo wszyscy porozkładali oparcia. Po prostu miazga. Na szczęście jakimś cudem udało się zasnąć w tym smrodzie i ruszyliśmy w 8-godzinną podróż do stolicy (500km).