Tak sobie pomyślałem, że może zamiast nudzić po raz kolejny jaki minął dzień opiszę tylko wrażenia i przebieg szkolenia AOWD. Jak pisałem wcześniej kurs trwał 2 dni i składał się z 3 części: teoria, 4 nurkowania dzienne i jedno nocne.
Teoria bardzo łatwa i przyjemna. Przede wszystkim nauka obsługi komputera oraz planowania nurkowania wielopoziomowego. O co w tym chodzi? Im głębiej nurkujemy, tym bardziej skompresowanym powietrzem oddychamy. W rezultacie przekłada się to na szybsze zużycie zapasów. Druga sprawa to wydzielanie azotu z organizmu. Na powierzchni dzieje się to w sposób naturalny. Pod wodą trzeba uważać, aby nie przekroczyć dozwolonego nasycenia. Oczywiście im głębiej, tym krócej można przebywać bez konieczności dekompresji. Z pomocą przychodzą komputery, które bardzo przydają się podczas nurkowania na większych głębokościach. Jest to jednak tylko maszyna, która może po prostu się zepsuć. Dlatego bardzo ważne jest, aby nurkowanie na powiedzmy 30m, 18m a później 12 metrach dokładnie rozpisać według tabelki i trzymać się planu. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Pozostała część teorii przeznaczona była na szkolenie umiejętności dokładniejszego nawigowania pod wodą za pomocą kompasu i rysowania podwodnej mapy.
Po 3 godzinach szykujemy się na pierwsze zejście pod wodę. Miejsce: Chumphon Pinnacle, zaplanowana głębokość 30 metrów przez max 10 minut, później wynurzenie na 14 i 12 metrów. Na koniec safety stop, czyli awaryjny przystanek dekompresyjny na 5 metrach (3 minuty). Widoczność pod wodą powaliła mnie na kolana, z powierzchni było widać dno na 30 metrach! Jaffa, nasz instruktor, sam był w szoku – twierdził, że takie warunki trafiają się może 3-4 razy w roku. Samo miejsce wspaniałe: mnóstwo dużych ryb, były metrowe barrakudy, groupery, kilka triggerfish, płaszczki, itd. NIESAMOWITE!!! Chyba moje najlepsze nurkowanie w życiu. Na pewno najgłębsze – trochę się zagapiłem i przez przypadek dotarłem na 31.8 metra. Póki co mały osobisty rekord :)
Godzinna przerwa na statku. Kawka i ciastka, a kapitan zmienia lokalizację na Twins, czyli 2 bliźniacze małe rafy. Czas na podszkolenie nawigacji pod wodą. Ćwiczenia na dnie morza są genialne, nikt przecież nie może ze sobą rozmawiać, wszystkie polecenia wydawane są za pomocą ustalonych wcześniej uniwersalnych znaków. Muszę przyznać, że trochę się denerwowałem jak to wszystko wyjdzie, ale poszło sprawnie i gładko. Do tego stopnia, że instruktor zostawił nas dwoje (kurs robiłem z Irlandczykiem imieniem Killian) i dał znak – do zobaczenia na łodzi. To chyba najlepsza forma nauki, po prostu musisz sobie poradzić, żeby znaleźć drogę powrotną – i znaleźliśmy. Na pokładzie dowiedzieliśmy się, że jedna Niemka została zaatakowana przez kręcące się na tej rafie Triggerfish. Te potwory dorastają do kilkudziesięciu centymetrów i potrafią być naprawdę wrzodem na tyłku, jeśli przez nieuwagę wpłynie się na ich terytorium. Na szczęście skończyło się tylko na niegroźnym ugryzieniu w kostkę.
Drugiego dnia znów głęboko, 27 metrów. Odwiedziliśmy wrak Hin Pee Wee. Killian, który miał problemy z kontrolowaniem oddechu skusił się na dodatkowy certyfikat Nitrox (wzbogacone powietrze) i dzięki temu mogliśmy zostać na dnie dość długo, bo aż 20 minut, przenosząc się później na 14 i 12 metrów. W międzyczasie znów ćwiczenie nawigacji, co przy bardzo dobrej widoczności pod wodą było banalne i tak naprawdę nawet kompas nie był potrzebny.
Zwieńczeniem dnia było nurkowanie nocne. Byłem mocno podekscytowany, zwłaszcza że to dla mnie coś zupełnie nowego. Zanurzaliśmy się na White Rock. Niestety pod wodą było tyle ludzi, że trudno było na kogoś nie wpaść. Szczerze nie podobało mnie się i raczej nie czuję potrzeby, żeby to póki co powtarzać. Tutaj też trochę winię moją wadę wzroku. Tak jak w dzień nie mam z tym absolutnie żadnego problemu (woda powiększa ok 30-33%) to w nocy przy oświetleniu tylko z latarki obraz tracił swój wyraźny kształt. To był zupełnie inny od dziennego świat – płaszczki pływały zbudzone, pojawiło się kilka muren, a wszystkie inne ryby po prostu spały. Genialnym podsumowaniem całego kursu był żółw morski, który pojawił się między nami wszystkimi gdy staliśmy na 5m podczas dekompresji. Rozejrzał się wokół co to za dziwne stwory i wynurzył z nami na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza :)
Tak oto zostałem nurkiem z zaawansowanym certyfikatem… polecam każdemu!