Po wczorajszej jeździe spaliśmy jak zabici. Pobudka po 10 i od rana pytanie co dziś robimy? Zszedłem na dół zajrzeć w jakieś ulotki z ofertami wycieczek. Na recepcji akurat siedział właściciel hotelu, pogawędziliśmy sobie trochę i tak jakoś namówił mnie na kajaki i snorkel. Zwłaszcza, że cena posezonowa. Zadzwoniliśmy do organizatora wycieczki, potwierdził że policzy nam po 1000 THB od osoby a nie 1500 THB jak na ulotce. Pogadałem z Li i się zdecydowaliśmy. Wycieczka jutro na cały dzień z obiadem, napojami, odebraniem z hotelu, łódką, kajakami i sprzętem do snorkelu. Brzmi bardzo fajnie, raz można pójść na łatwiznę :) Główny cel wyprawy to wyspa Hong i kilka mniejszych wokół.
To na jutro, a dziś chcemy po prostu powłóczyć się po Krabi. Nocleg przedłużamy jeszcze o 2 noce. W piątek mieliśmy płynąć na Ko Phi Phi i dalej Phuket, ale odpuszczamy i będziemy się kierować na Ko Pha-ngan i Ko Tao. Już się nie mogę doczekać, żeby znów wrzucić butlę z tlenem na plecy :)
Z hotelu wyszliśmy po godzinie 12, po drodze zaliczając jakieś śniadanie. Pierwsze co rzuca się w oczy to plątanina kabli na słupach. Jest tego strasznie dużo, wygląda jak uosobienie chaosu, aż dziw że funkcjonuje. Na chodnikach porozstawiane są wielkie wazony z czymś w rodzaju lilii wodnych. W środku pływają stadka żyworodnych ryb, które w znamy z Polskich akwariów. Śmiesznie, że bez grzałek, filtrów i bimbrowni, ot tak – stoi sobie dzień i noc na ulicy. Mieczyki, gupiki, molinezje i glonojady mają się całkiem dobrze.
Dotarliśmy pod buddyjską świątynię Wat Kaew. Prowadzą do niej schody przyozdobione rzeźbami smoków. Budynek bardzo jasny i czyściutki, przed nim z jednej strony leżały w cieniu psy, a z drugiej jacyś jegomoście i odpoczywali. W środku posąg Buddy i zapach kadzideł. Turystów zero więc fajnie. Przy świątyni jest mini-park z rzeźbami słoni i tygrysów.
Dalej idziemy nad rzekę. Po drodze pytamy w kilku miejscach o transport na Ko Pha-ngan. Ceny uczciwe, pakiet bus + prom w okolicach 500-600 THB. Myślę że i za 400-450 się uda (zwłaszcza, że turystów prawie nie ma), ale to później.
Przy rzece jakiś gość bardzo usiłował nas namówić na godzinny kurs drewnianą łódką. Chciał 700 bahtów, więc poszliśmy dalej. I to było dobre zagranie, bo ostatecznie popłynęliśmy za 350, choć wcale nie mieliśmy tego w planach. Wyszło bardzo fajnie - najpierw skasował 200 zaliczki i pobiegł kupić paliwo - później zabrał nas do jaskini Kanapnam. Na miejscu wejście po 20 THB, warto. Jaskinia całkiem duża i bezpieczna. Nie jest to żadne przeciskanie się pod ziemią, a wręcz przeciwnie. Wchodzimy po schodach na wysokość może 10-15m, i dalej do środka. Trochę nietoperzy, w kątach niby „prawdziwe” szkielety ludzi sprzed kilku tysięcy lat, atrapy ludzi pierwotnych i żołnierzy japońskich w mundurach z II wojny światowej, kiedy to ponoć ukrywali się w tej jaskini.
Dalej płyniemy przez las mangrowców do wioski rybackiej Kohlang. Chatki na wodzie (pale), mieszka tutaj 15.000 osób, nie ma połączenia lądowego. Wygląda to bardzo ciekawie. Dla turystów przygotowana jest rybia „farma”. Pomysł moim zdaniem kiepski, w niewielkich zbiornikach 2x2 trzymane są duże agresywne ryby, które można karmić. Ryby to pół biedy, ale mają też 4 żółwie. Moim zdaniem to już trochę przesada…
Po wiosce rybackiej powrót do Krabi, zeszło nam prawie 2 godziny. Wracamy powoli do hotelu, skwar z nieba niesamowity. Pokazuje 32 stopnie, ale temp odczuwalna spokojnie 35-36.
W hotelu zimne piwko i krótka drzemka. Wieczorem wybraliśmy się na nocny market, jedną z najsłynniejszych atrakcji Krabi. Mnóstwo stoisk z jedzeniem, od owoców po sute porcje. Zamawiamy po kaczce w sosie sojowym z noodlami. Na dokładkę jeszcze smażona ryba w kształcie kulek na patyku za 5 bahtów (50 gr) za 3 sztuki.
Ostatnie zadanie na dziś to wypłata gotówki z bankomatu. Wcześniej sprawdziliśmy i prawie każdy bankomat ściąga prowizję odpowiednio 150 za Visę lub 180 za MasterCard. Trochę lipa, bo to mało nie jest. Co więcej prowizja jest naliczana od operacji, a nie od wypłacanej kwoty! Trzeba więc jednorazowo wypłacać ile się da, czyli 20.000 THB. Wtedy prowizja wychodzi jakieś 0.8%, do przeżycia. I tutaj powtórka z Malezji. Żaden z bankomatów nie chce wyrzucić z siebie banknotów. Próbujemy kartami polskimi (Alior) i angielskimi (Lloyds) i nic. Pięknie… Dopiero 5. z rzędu maszyna pokazała informację, że 20.000 nie wypłaci, a jedynie 10.000 przy użyciu MasterCard. Prowizja oczywiście taka sama, czyli 180 THB (18-19zł). Jesteśmy źli jak osy, ale z drugiej strony przyparci do muru, bo w portfelu pusto. Później wyczytałem, że jedynie japoński bank Aeon ponoć wypłaca bez prowizji. Musimy poszukać ich bankomatu i to sprawdzić, bo inaczej będziemy nieźle w plecy. Zwłaszcza, że przed nami jeszcze wyprawa do Birmy i Kambodży, a dolce trzeba kupić w Tajlandii…
Ktoś wie jak sobie z tym procederem poradzić?