Przed opuszczeniem KL chcemy zaliczyć jeszcze sklep z akcesoriami fotograficznymi. Rano więc wycieczka do Pudu i z powrotem. Od rana skwar, miasta mamy na jakiś czas dość. Na szczęście o 12.30 wsiadamy w autobus do Tanah Rata (rejon Cameron Highlands słynący z największych w Malezji upraw herbaty, to najwyżej położony i największy region górski kontynentalnej Malezji). Mała turystyczna mieścina, klimat nieco łagodniejszy więc elegancko. Wymeldowanie z hotelu jak zwykle 5 minut przed czasem, dobrze że dworzec autobusowy Puduraya tuż za rogiem. Kupujemy bilety na autobus SuperVip (ach te wielkie rozkładane siedzenia!) po 35 MYR. Wyjazd za 10 minut, więc szybko na platformę 14 łapiąc jeszcze w międzyczasie ciastka, wodę i po hot-dogu.
Na miejsce 207km, ale podróż zajmuje ok 4.5h – wąska kręta droga na ostatnim odcinku. Do tego okazało się, że bardzo malownicza. Wszędzie wokół dżungla, mnóstwo bananowców, podjazd stromy. Myślę, że nie jechaliśmy szybciej niż 20-30 km/h. Na miejscu małe stadko naganiaczy, wymijamy ich bokiem i do hoteliku. Przez 2 nocki śpimy w KRS Pines Guest House (75 MYR za noc, dwójka z osobną łazienką i ciepłą wodą, klima zbędna bo na dworze o wiele chłodniej).
Idziemy się trochę rozeznać co i jak. Tanah Rata do złudzenia przypomina… Wisłę. Ot kilka hotelików, małe knajpki, cicho i spokojnie. Okoliczne atrakcje można oczywiście zwiedzić z agencją . I choć nie przepadamy za taką formą podróżowania, to szczerzę muszę przyznać, że oferta jest bardzo w porządku. Zajrzeliśmy do trzech miejsc i w jednym po małym targowaniu cena za 5h wycieczkę spadła z 50 do 35 MYR za osobę. Jednak wizja spędzenia połowy dnia z ludźmi, z którymi tak naprawdę nie chce się przebywać i przebywanie w jakimś miejscu przez wyznaczoną przez przewodnika ilość czasu nas odstraszyła. Opcja na jutro to albo skuter za 35 MYR (5 godzin) albo lokalne busy. W ostateczności zawsze możemy pobawić się w jeżdżenie stopem, zwłaszcza że białych turystów za bardzo nie widać, a ja mam ze sobą niezawodny blond-wabik na tutejszych kierowców ;) Kupujemy mapę okolicy wraz z opisem szlaków trekkingowych w okolicznej dżungli (4 MYR) i głodni jak wilki ruszamy na poszukiwania jakiejś zachęcającej jadłodajni.
PS. W końcu w miarę ludzkie ceny piwa! W małym markecie trafiłem na tajski Chang w dużej puszcze za 5.90. Wersja butelkowa niestety nadal po 12-15 MYR.