Kurczę nie rozumiem tego. W Nowej Zelandii spaliśmy w samochodzie, gdzie temperatura na zewnątrz niejednokrotnie wynosiła ok 5 stopni, a nawet mniej. Ostatniej nocy ustawiłem klimatyzację na 23 stopnie, ale zapomniałem że regulacja szwankuje. W ten oto sposób obudziłem się rano z zawalonymi zatokami i bólem gardła. Cudownie. Zwłaszcza, że za kilka dni mamy w planach nurkowanie, jak powszechnie wiadomo bez drożnych dróg oddechowych nurkować nie da rady. Ech, coś nie bardzo idzie ta Malezja póki co.
Ze śniadaniem też nie wypaliło, już nie pójdę w żadne miejsce wskazane przez Lonely Planet. Właściwie nigdy z przewodników nie korzystamy bazując raczej na tym co ludzie polecają/odradzają w Sieci. Lidzia miała straszną ochotę na roti canai (tutejsze naleśniki), więc znalazła ponoć fajne miejsce. 20 minut marszu i… lokalu nie ma. Ponoć był jeszcze niedawno, ale przenieśli się 2 ulice dalej. Idziemy we wskazane miejsce – guzik. Co to za fatum ja się pytam? Wkurzeni poszliśmy na śniadanie do McDonald’s.
Później ruiny kościółka, na które zabrakło wczoraj czasu. Znajdują się na wzgórzu, z którego rozciąga się bardzo fajny widok na miasto i wybrzeże. Historia kościoła jest dość zawiła i wiąże się bardzo ściśle z losami miasta, a raczej tym kto w danym momencie miastem rządził: Portugalczycy, Holendrzy czy Brytyjczycy. W astronomicznym skrócie: wybudowany w pierwszej połowie XVI wieku służył ludności do czasu przejęcia władzy w mieście przez Holendrów (1641r.) Po 112 latach wybudowano pod wzgórzem inny kościół, a w starym zorganizowano magazyn prochu. Do dziś w kościele na wzgórzu można znaleźć stare tablice nagrobne z czasów panowania Holendrów.
Przed wyjazdem do KL poszliśmy jeszcze na kawkę. Wczoraj mijaliśmy fajne miejsce niedaleko naszego hotelu. Podchodzimy… w czwartki zamknięte. Brak komentarza...
Mała rada: jeśli chcecie wrócić na główny dworzec autobusowy (Melaka Sentral) autobusem 17, trzeba pamiętać, że robi on pętlę po mieście. Dojazd z dworca do centrum zajmuje 20 minut, ale w drugą stronę objeżdża całe miasto, co w efekcie trwa ok godziny. Na domiar złego kursuje co 30 minut i na Dutch Square przyjechał wypełniony ludźmi po brzegi. Nie dało rady się wbić z plecakami, a kolejny za pół godziny… Szybka decyzja i wraz z dwójką innych turystów bierzemy taxi, 20 MYR na 4 osoby, 20 minut i jesteśmy na miejscu. Pech towarzyszący nam w Melaka nie opuszcza nas do końca. Podczas wsiadania do taxi jakiś ptak oznaczył moją świeżo wypraną koszulkę swoimi jakże barwnymi odchodami. Lidzia dostała rykoszetem na czoło. Podsumowała to: „Spotkanie z Melaką zakończone kaką”. Naprawdę, ubaw po pachy…
Na dworcu autobusowym kupujemy bilety do KL, 10 RYM od osoby. Autobus jakiś supervip – identyczny jak ten z Johor Bahru dwa dni wcześniej. Do stolicy ok 150 km, 2 godziny jazdy. Po drodze rezerwujemy sobie backpackerski hotelik w Chinatown (Transit Point Bed & Breakfast, 55 RYM za nockę). Szwed, który przyłączył się do nas w Melaka po obejrzeniu pokoju klasy standard (tak naprawdę jeden z najgorszych jakie mieliśmy do tej pory) stwierdził, że to dla niego zbyt duży luksus i nie ta półka cenowa – jak to ujął „ja potrzebuję towarzystwa karaluchów”. Nie chcę nawet myśleć, gdzie chłopaczyna sypia.
Do Chinatown dojeżdżamy metrem: jedna zmiana linii, zaledwie kilka przystanków, bilety po 2.70 MYR. Koniec końców dotarliśmy ok 18.30, prysznic i na kolację do Chińczyków. Pewien nasz znajomy miał w Polsce problem z otwarciem restauracji – sanepid przyczepił się do nieatestowanej fugi między płytkami w kuchni. Tak sobie patrzę na wszystko co się dzieje wokół, tutaj sanepid zamknąłby chyba 95% lokali. Facet naprzeciw nas patroszy na kawałku tektury ryby, a później bierze się za żaby ogłuszając je głośnym trzaśnięciem o kant zlewu. Kilka drzwi dalej wybijają ścieki z rynsztoka zaraz przy ustawionych stolikach. Na dokładkę obłoki spalin, bo ulica całkiem ruchliwa. Co z tego, skoro jedzenie PRZEPYSZNE i do tego tanie :)
Piwko w kilku sklepach w takiej samej cenie jak w Melaka, czyli drogo. W cenie butelki 600ml można dostać 350ml whisky. Decyzja jest prosta.
Na koniec chciałem jeszcze napisać o pewnej zabawnej kwestii. Otóż zarówno w Indonezji jak i w Malezji zauważyliśmy tendencję do popełniania świetnych literówek na szyldach, paragonach czy tablicach. Kilka perełek:
- “BREAD and Breakfast” na froncie hotelu
- “Thank you and please CALL again” zamiast come again na paragonie w restauracji
- “PRINCE list” zamiast Price List
- “Please don’t throw COINT into fountain”
- i mój ulubiony: „Rent a CARD” na ogromnym szyldzie wypożyczalni samochodów :)