Geoblog.pl    spychi    Podróże    Na koniec świata i z powrotem    Rocznica w oparach siarki
Zwiń mapę
2013
30
kwi

Rocznica w oparach siarki

 
Indonezja
Indonezja, Sukapura
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 34585 km
 
Sen nie trwał zbyt długo. 15 minut po północy obudził nas dźwięk klaksonu pod drzwiami bungalowu. Wczesny ptaszek z naszego kierowcy, wyjazd miał być o 1. Ma pecha, musi chwilę poczekać bo jesteśmy nieprzytomni.

Jedziemy w kierunku wulkanu Ijen, miejsca słynącego z odkrywkowej kopalni siarki. Droga prowadzi przez las deszczowy a chwilę później przez zupełne bezdroża. Biednej Lidzi wkręciła się totalna paranoja, że facet z agencji wywozi nas gdzieś w góry, będzie więził przez kilka tygodni, zmusi do wyczyszczenia kont bankowych i Bóg wie co jeszcze… Oj ktoś się naoglądał za dużo filmów :)

Nasze „porwanie” kończy się godzinę później, gdy docieramy na parking. Stąd idziemy z przewodnikiem. Jest 2 w nocy, nie ma żadnego wyznaczonego szlaku w górach, więc rozsądnie jest pójść z kimś lokalnym. Zwłaszcza, że wszystko już jest w cenie. Myśleliśmy, że chociaż dostaniemy latarki, ale gdzie tam. Swoich oczywiście nie wzięliśmy z plecaka… W kompletnych ciemnościach ruszamy. Droga do kopalni to odcinek 3km, podejście jest dość strome i ciężkie na początku. Razem z nami idzie dwoje bardzo zabawnych jegomości z RPA. Jeden z nich wysiada po 500m i zaczyna sapać jak lokomotywa. Największy ubaw z całej sytuacji ma nasz przewodnik, który pęka ze śmiechu.

Nad jezioro kwasowe docieramy po ok 1h marszu. W dole widać górników z latarkami i wydobywające się ze zbocza wulkanu niebieskie płomienie. Widoczne są tylko w nocy, dając niesamowity efekt. Wygląda to jak wielki gazowy palnik. Schodzimy w dół obejrzeć to wszystko z bliska. W tym miejscu chciałem zacytować znaleziony w Sieci opis wydobycia siarki na Ijen: „pod powierzchnię ziemi włożona jest rura, która tłoczy gorące powietrze ogrzane gorącą wodą z jeziora. Powietrze to podgrzewa siarkę, która jest wypychana z głębi Ziemi przez wulkan kilka metrów pod powierzchnią. Dalej łączy się z powietrzem i częściowo skrapla się tuż przy głównym otworze zamieniając swój stan skupienia ponownie na stały. Górnicy kruszą utworzoną taflę siarki, a otrzymane w ten sposób bryły siarkowe wkładają do bambusowych koszy i wynoszą najpierw z krateru na jego kalderę, potem znoszą je do punktu ważenia (tam, gdzie jest ich główna baza) i już zważone i zatwierdzone kosze znoszą na dół w miejsce, w którym ładowane są na samochody.”
Górnicy pracują bardzo ciężko. Sam proces wydobycia wydaje się dość łatwy, jednak transport jest morderczy. Dźwigają na barkach wiklinowe kosze ważące 70-90kg, ponoć rekord to 110kg. Trasa prowadzi pod górę na przełęcz i stąd 3 km w dół. Zarabiają 700 rupii (23 grosze) za każdy 1kg. Wysiłek, jaki muszą w to włożyć jest nadludzki. Cały proces wygląda jak niewolnicza praca, choć z mojego punktu widzenia nie do końca tak jest. Pomyślicie, że oszalałem, ale już tłumaczę o co mi chodzi.

Górnik jest w stanie zrobić 3 kursy dziennie. Każdy kurs to średnio 80kg, co daje 56.000 rupii (18zł). Mnożąc to przez 3 wychodzi ok 165.000 dziennie. Nasz kierowca na Bali dostawał za 10h pracy 60.000. Średnio w Indonezji zarobki są jeszcze niższe, oscylując w granicach 30-40.000. Tym samym wynika, że górnicy otrzymują 5x wyższe dzienne wynagrodzenie niż przeciętny pracownik. Zgodzę się, że zasługują na ogromny szacunek, praca jest ponad ludzkie siły i niesamowicie wyniszcza organizm. Z drugiej jednak strony zarabiają naprawdę dobrze (jak na tutejsze warunki – to bardzo ważne). Dlatego nie zgodzę się z powszechną w Internecie opinią w stylu „ale tych ludzi szkoda”. Nikt ich nie zmusza do wykonywania tej niesamowicie ciężkiej pracy. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale takie jest moje zdanie.

W kraterze zostajemy niecałą godzinę. Pomimo, że mamy zasłonięte usta, opary siarki są nie do wytrzymania. Lepszego scenariusza na drugą rocznicę ślubu chyba nie mogliśmy wymyśleć. Wracamy na przełęcz a stamtąd do samochodu. Śniadanie i kawka, przepakowujemy bagaże do innego auta i jedziemy w kierunku wulkanu Bromo. Jedziemy razem z sympatyczną Chinką i jej tłumaczem (są tutaj w interesach i przy okazji chcą coś zwiedzić). To właśnie od niej dowiadujemy się, że ta sama wycieczka tylko nie z Banyuwangi, a z Yogyakarty kosztuje po targowaniu o 250.000 rupii mniej. Wygląda na to, że eksperyment z agencją turystyczną udał się połowicznie. Najlepsi byli ci dwaj goście z RPA, którzy za 1-dniową wycieczkę zapłacili 1.8 miliona za dwie osoby!

Do hotelu Yoschi docieramy prawie przed zmrokiem. Kierowca płaci za pokój – widziałem tylko że podał na recepcji 150.000 zamiast widniejącego w cenniku 250.000 – a my dostajemy klucze do pokoju. Wszystko jest urządzone ze smakiem, jednak obsługa w hotelu woła o pomstę do nieba. Widocznie układy z agencjami tak wszystkich rozleniwiły, że nie trzeba już się w ogóle starać, bo przecież jutro znów przyjadą nowi turyści.

Lidka na kolacje próbuje polecanego lokalnego specjału – zupy Bromo, przedstawionej w menu jako zupa owocowa. Jest to bardzo dziwna wersja pomidorówki z serem, bananami, papryczką chili, ziemniakami i pietruszką. Jak to mówi moja Mama, szagier przez ogródek :)

Padnięci kładziemy się spać po 20, jutro znów pobudka przed świtem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Wujek
Wujek - 2013-05-03 23:58
No tak do tematu wyniszczjącej pracy może podejść chyba tylko Poznaniak z niemieckim paszportem. :-)
 
 
zwiedził 17.5% świata (35 państw)
Zasoby: 136 wpisów136 131 komentarzy131 1123 zdjęcia1123 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
24.04.2013 - 21.05.2019
 
 
28.02.2013 - 18.07.2013