Na śniadanie dostaliśmy super wyżerkę, czyli po toście, dżem i kawę. Nie ma co, najadłem się do syta. Ok 10 wrzucamy skorupy na plecy i idziemy na prom. Do przystani może 400 metrów. Po drodze dołącza do nas bardzo sympatyczny Balijczyk. Jak wynikło z rozmowy mieszkał przez 7 lat w Australii (to wyjaśniło bardzo dobry angielski), później chwilę w Singapurze, a teraz zajmuje się tym i owym. Kombinator pierwsza klasa – akurat jedzie do Jakarty kupić samochód, żeby go sprzedać na Bali. Można ponoć na tym nieźle zarobić. Po drodze chce zabrać też ładunek kokosów, które na Jawie są 10x tańsze w hurcie. Kiedy mieszkał w Australii szmuglował trochę diamenty przez granicę. Raz wpadł mając w walizce… 500 kompletów bikini! Sam przyznał, że 90% Indonezyjczyków planuje swoje życie z 2 najwyżej 3-dniowym wyprzedzeniem. To większości wystarcza. On musi mieć plan przynajmniej na 2 lata. Super gość, czas na promie minął nam błyskawicznie.
Po wyjściu napadło nas stado naganiaczy (byliśmy akurat jedynymi turystami na tym promie). Poszliśmy z jednym, który wzbudził nasze zaufanie do jego biura. Oferta jaką zaproponował była z kosmosu i chciał za nią 3x więcej niż się należało. Wyszliśmy.
W bemo i do centrum. Jechaliśmy może z 15 minut. Po drodze udało się znaleźć kolejną agencję turystyczną. Gadka –szmatka i wygląda na to, że się zdecydujemy. Jak pisałem wczoraj nigdy się jeszcze w agencje nie bawiliśmy. Usiedliśmy sami z długopisem i kalkulatorem. Wstukałem mniej więcej wszystko, co znalazłem wczoraj w Internecie. Wyszło, że sami za planowaną trasę będziemy musieli zapłacić ok 1-1.2 mln. Facet w agencji chce 2.4 mln, ale ostatecznie staje na 1.5 mln (500zł) za naszą dwójkę. Płacimy połowę (reszta na koniec) i kupując sobie tak naprawdę 3 dni spokoju bez planowania, dostajemy jeszcze:
- 2 nocki w hotelu z basenem, klimą i śniadaniem (Banyuwangi i Sukapura – tutaj bez basenu)
- bilety wstępu na 2 wulkany (Ijen i Bromo)
- przewodnika na Ijen do kopalni siarki (start o 1:00 w nocy) + zwiedzanie Bromo jeepem (start o 3:30)
- transfer samochodem Banyuwangi –Sukapura, Sukapura-Yogyakarta, w sumie ponad 620km + odbiór rano z hoteli
Wszystko łącznie zajmie 3 dni. Facet zadowolony, my zresztą też. Pewnie i tak z nas nieźle zdarł, ale co tam (właściwie już kolejnego dnia po południu potwierdza się, że przepłaciliśmy ok 250.000, czyli 80zł, kurde dobrzy są! Tańsze oferty są na trasie startującej z Yogyakarty do Banyuwangi, więc w drugą stronę). Przez 3 dni nie musimy kombinować co, gdzie, kiedy :) Zawozi nas do hotelu. Całkiem fajny, duży basen (25m), ok 50 bungalowów, restauracja. Elegancko. Pierwsze co robimy – skok do basenu, a po nim bierzemy skuterek i ruszamy objechać miasto. W sumie nic ciekawego, kilka marketów, muzułmańskie świątynie i… gwóźdź programu, czyli fryzjer! Tak zarosłem od wyjazdu, że szkoda gadać. Pan Bati z Sumatry zrobił w kilka minut porządek z moją czupryną, skasował 10.000 (3zł). Oddajemy skuter, miał być znów basen, ale akurat dzieci ze szkoły miały jakieś zajęcia w ramach w-f.
Siadamy na tarasie, żeby po raz drugi na wyprawie sobie coś obejrzeć. W Tulamben w centrum nurkowym zaczęliśmy świetny program „An Idiot Abroad”, czyli o podróżowaniu w czarnym zwierciadle z dużą dozą brytyjskiego humoru. Polecam.
Po 17 robi się ciemno – zapominałem napisać, że cofnęliśmy o godzinę zegarki na Jawie. Teraz od Polski dzieli nas +5 godzin. Dzieciaki się zmyły, więc basen wolny. Tak sobie pływamy, cisza i spokój. W hotelu oprócz nas jest 1 osoba! Aż się wierzyć nie chce. Podróżowanie poza sezonem jest bardzo fajne :) Spokój przerywają muzułmańskie wieczorne modlitwy. Na każdym Mosku zainstalowane są 4 głośniki, każdy skierowany w inną stronę świata. Efekt jest trochę przerażający. Modlitwy przypominają lament, jakby nawoływanie do powstania/wojny/pospolitego ruszenia, bardziej brzmi to jak zawodzenie niż śpiew. Razem z Li nie wiemy co o tym sądzić. W Londynie też spotykaliśmy modlących się Muzułmanów, nie brzmiało to jednak w ten sam sposób jak na Jawie.
Co kraj to obyczaj.