Z łóżek zrywamy się chwilę po 7, pakowanie do wyjazdu, śniadanko i ubieramy się na ostatnie nurkowanie. Znów jedziemy na Coral Garden, miejsce z pierwszego dnia. Tym razem schodzimy na 18 metrów, gdzie zatopiona jest świątynia – w rzeczywistości jest to kilka małych budynków umieszczonych w wodzie jakiś czas temu, żeby urozmaicić jeszcze bardziej podwodny krajobraz. Pod wodą spędzamy prawie 50 minut, woda 30 stopni, widoczność ok 15 metrów, bajka…
Po powrocie do hoteliku czekamy jeszcze godzinę na naszego kierowcę. Kurs do Gilimanuk rozkłada się na 4 osoby, jadą z nami jeszcze Niemiec i Holender. W sumie ok 150km, co na balijskich drogach oznacza mniej więcej 4 godziny jazdy. Bagaże wędrują na dach i ruszamy. Kierowca był niesamowity, definitywnie minął się z powołaniem. Wyprzedzał w miejscach, w których ja nawet bym nie rozważał takiej opcji. Na zakrętach, na wzniesieniu, do samochodów podjeżdżał dosłownie na odległość zderzaka. Jeśli z naprzeciwka jechał motor, to oznaczało to „droga wolna do wyprzedzania”. Szaleństwo :)
Na miejsce dojechaliśmy w 3 godziny! Zaglądamy do 2 hoteli, ale nikogo nie ma nawet na recepcji. Zresztą te nory zostawiały i tak wiele do życzenia… Na szczęście dowiadujemy się od kogoś o nowym hotelu zaraz obok portu. Jedziemy na miejsce, pokoiki bardzo ładne, ale cena wygórowana. Zwłaszcza, że na nikogo nie ma! Zajęte może 2-3 pokoje, a reszta stoi pusta. Po kilku minutach dochodzimy do porozumienia - 160.000 zamiast 250.000 za dwójkę ze śniadaniem, AC, TV i Internetem. My zostajemy, a chłopaki jadą dalej z kierowcą do innego centrum nurkowego.
W Gilimanuk nie ma absolutnie nic do zwiedzania. Ot małe tranzytowe miasteczko między Jawą a Bali. W sumie to nawet dobrze, możemy posiedzieć wieczorem i rozeznać się co i jak dalej. Idziemy na kolację do warungu przy porcie. Jemy z bardzo sympatycznymi ludźmi kolację (słowo „pikantne” zaczyna nabierać nowego znaczenia), opowiadamy trochę o Polsce i naszej podróży. Tylko jedna osoba mówi po angielsku tłumacząc reszcie, więc rozmowa średnio się klei ale to nic. Za kolację płacimy 40.000 i powoli uciekamy do hotelu spać.
Tutaj jeszcze trochę szperania w Internecie i już mniej więcej wiemy, co chcemy robić na Jawie. Z opisów innych osób wynika, że cenowo kształtuje się to też bardzo ciekawie i fajnie. Tak sobie myślimy czy nie przetestować 2-3 agencji po wyjściu z promu i porównać jakie będą ich ceny w odniesieniu do tego, ile prawdopodobnie wydamy sami (transport/nocleg/wejścia). Nigdy jeszcze nie korzystaliśmy z agencji na żadnym z naszych wyjazdów, bo uważamy że zdzierają, trzymają się sztywno planu i w ogóle reprezentują całe zło, jeśli chodzi o podróżowanie. Zobaczymy, może akurat nam się odmieni :)