Dziś kolejny dzień jeździmy z naszym kierowcą, tym razem trasa biegnie bardziej na wschód wyspy. Na pierwszy ogień pola ryżowe w miejscowości Tegalalang. Indonezyjczycy są bardzo cwani albo bardzo chytrzy – za wjazd do wioski każdy turysta musi zapłacić 5.000 (2 zł). Pola ryżowe bardzo fajne, tylko że… są to najzwyklejsze pola ryżowe, jakich pełno na Bali! Mijaliśmy ich po drodze wczoraj dziesiątki i jakoś nikt nas nie kasował za przejazd. Pewnie większość z Was powie, że mi odbiło burząc się o 2zł. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że turyści z Niemiec, Australii, Japonii nauczyli miejscowych, że za wszystko trzeba płacić. Nawet jeśli jest to bardzo efektowne wizualnie pole ryżowe.
Teraz 2 świątynie. Pierwsza to Gunung Kawi. Prowadzą do niej dość długie schody, całość położona jest nad małą rzeką. Efektowne rzeźbienia w skałach, wygląda to jak zaginiona świątynia z Indiana Jones. W dodatku oprócz nas nie ma prawie wcale turystów, maksymalnie może 10 osób. Cisza i spokój. Przy wyjściu liczne stragany. Lidzia wypatrzyła komplet małych miseczek z łyżeczkami zrobiony z kokosowej łupiny. Zaczynami targowanie, sprzedawczyni startuje od 150.000, my od 50.000 i po kilku minutach Pani pakuje w gazetę całość kupioną za 65.000 :) Coraz bardziej nam się ten zwyczaj zbijania ceny podoba.
Druga świątynia oddalona jest o 10 minut jazdy. Akurat dziś Balijczycy świętują pełnię księżyca. W świątyni tłumy – można tutaj przyjechać zamoczyć się w świętej wodzie, symbol oczyszczenia i złożenia próśb/podziękowań do bóstw. Woda wybija ze źródła położonego na centralnym placu. Ścisk niesamowity, do wody wchodzi się tak jak stoisz (mężczyźni mogą ściągnąć koszulki). Lidzia chwyta za aparat, a ja zrzucam sandały, wyciągam telefon z kieszeni i w sarongu ustawiam się z miejscową ludnością w kolejce, zanurzony po pas w wodzie. Na początku kilka osób patrzyło na mnie dziwnie, ale inne białe twarze też zaczęły się dołączać. Udział w rytuale nie jest zabroniony dla osób wyznających inne religie.
Po świątyniach czas na jezioro Batur i górę o tej samej nazwie. Znów ta sama historia – żeby zobaczyć górę trzeba wjechać do wioski i kupić bilet! Mało tego – wszędzie są zakazy zatrzymywania, a widok zasłaniają restauracje. Tak więc chcąc nie chcąc żeby zobaczyć to, na co się wydało kasę na bilet trzeba wejść do restauracji! Paranoja jakaś… Wchodzimy na piwko i sok, góra jak góra, kilka fotek i jedziemy dalej.
Trafimy do świątyni Ulun Danu Batur. Tradycyjnie dla przyjezdnych bilecik. Kobieta przed wejściem chciała mi jeszcze wcisnąć koniecznie chustę na głowę (wypożyczenie 5.000, kupno 20.000). Na moje pytanie: dlaczego? Przecież nie potrzebuję nakrycia głowy, żeby wejść do świątyni… Dziwna dyskusja trwała kilka minut aż w końcu po prostu odeszliśmy. To dzisiejsze wyciąganie kasy zaczyna być niesmaczne. Na miejscu oczywiście żaden kapłan nie zwrócił mi uwagi, ani nie poprosił o założenie chusty/czapki/czegokolwiek na łepetynę… Trafiliśmy akurat na część obrzędu, orkiestra zaczynała koncert. Niesamowite te zwyczaje, tak zupełnie różne od tych, które znamy. Każdy modli się w ciszy, nie ma kapłana, który prowadzi zgromadzenie i klepie w kółko te same regułki. Ludzie przychodzą na tyle, ile mają czasu. A to wszystko pod gołym niebem. Świątynie otwarte są przez całą dobę.
Ostatnim punktem programu jest wulkan Agung i położona u jego zbocza licząca ponad 900 lat Świątynia Matka – Pura Besakih. Od 1995 roku znajduje się na liście UNESCO. W 1963 roku doszło do cudu, erupcja wulkanu zniszczyła okoliczne wioski, ale lawa cudem ominęła kompleks świątynny. Kupujemy bilety przy wjeździe (25.000/os). Podchodzimy z nimi do wejścia a tutaj niespodzianka… nie możemy wejść! Okazuje się, że na teren świątyni nie można wejść bez przewodnika! Co za paranoja, nikt nas przy kupowaniu biletów nie uprzedził. Wynajęcie przewodnika – co łaska, ale jest dziennik z wpisami kto ile zapłacił wcześniej. Tutaj sumy po 400-800tys (130-260zł) za godzinne zwiedzanie… I to w Indonezji, gdzie ludzie zarabiają po $6-10 dziennie, a średnio na życie w ciągu dnia wydają ok $2-3. Powiedzieliśmy, że jesteśmy biednymi studentami z bardzo daleka i czy nie da się z tym czegoś zrobić. Pan z dużym wąsem powiedział, że bez przewodnika się nie da. No to my ostro, że więcej niż 100.000 nie damy, a jak im nie pasuje to do widzenia. Bilety przecież mamy i możemy sobie sami wszystko obejść (tak wcześniej było w każdej świątyni). Odejście od kasy zawsze działa. Ostatecznie dostajemy przewodnika i możemy wejść do środka.
Przez ponad godzinę podziwiamy to niesamowite miejsce. Kompleks jest ogromny, składa się z 22 mniejszych świątyń. W środku biegają psy i koty, na rogach sprzedawczynie oferują chipsy, pocztówki i wodę. Wszędzie w skupieniu modlą się ludzie (widzieliśmy nawet buddystów), w powietrzu unosi się zapach kadzideł i kwiatów. Centralna pagoda Pura Penataran Agung jest niesamowita. Widok po wejściu na świątynne schody rozciąga się na prawie całe Bali. Widać wybrzeże Jawy, Lombok i wyspy Gili. Miejsce jest absolutnie niepowtarzalne i piękne. Nasz przewodnik był bardzo miłym starszym panem. Łamanym angielskim opowiedział nam naprawdę dużo, pokazał historyczne zdjęcia i wytłumaczył dlaczego w niektórych częściach tej świątyni mogą modlić się tylko wyznawcy hinduizmu. Po zakończonym oprowadzaniu magia prysła – chcieliśmy dać mu napiwek, ale on nas wyprzedził i… SAM O NIEGO POPROSIŁ!!! To już naprawdę jakaś makabra. Ludzie wierzący w karmę sami proszą się o pieniądze… Chore, chore, chore. Chcemy wierzyć, że to bieda ich do tego zmusza, a nie zakorzeniająca się chciwość. Wszystko sprowadza się do pieniędzy. Nawet w raju, jakim jest Bali.
Źli jak osy wracamy do naszego kierowcy. To zagranie zepsuło nam cały dzień. Wszyscy tylko patrzą jak wysępić od Ciebie kasę. Baba, która na siłę wciska ci nakrycie głowy, facet inkasujący od białego człowieka siano za wjazd do wioski, nie można nawet stanąć i popatrzeć na jezioro bez płacenia!!! CO SIĘ Z LUDŹMI DZIEJE ?!?!?!
Dzień kończymy w Tulamben. Mała wioska, w której nie ma nic innego oprócz marketu i licznych resortów nurkowych. Będziemy tutaj 3-4 dni. Jutro z samego rana zaczynamy kurs Open Water Diver.
PS.
Chorą sytuację z Besakih opisał bardzo fajnie Łukasz Kędzierski na swoim blogu, polecam zajrzeć: http://www.lkedzierski.com/indonezja/bali-pura-besakih/ okazuje się, że cały proceder ściągania kasy z turystów jest NIELEGALNY.