Pobudka o 7. Postanowiliśmy dotrzeć dziś do Ubud, ale jeszcze nie wiemy co i jak, więc trzeba było podnieść się wcześniej. Poszedłem kupić sim, bo bez telefonu lipa – udało się znaleźć coś otwartego. Chłopaki wyciągnęli spod lady pakiet simPati, cena 20k + zasilenie 50k, cena elegancka (Internet wliczony na 14 dni). Fakt, że nie mieli rozmiaru do iPhona, ale za to mieli nożyczki i taśmę klejącą. Kilka minut i jakoś wspólnymi siłami udało się przyciąć plastik do pożądanych rozmiarów.
Wracam do hotelu, dzwonimy zarezerwować sobie miejsce w busiku. Niby trzeba rezerwować 24 godziny wcześniej, ale zawsze jest wyjątek od reguły. Tym razem też był, 2 miejsca do Ubud zaklepane za 50.000 każde (16zł / os). Korzystamy z firmy Perama, która oferuje połączenia dla turystów w całkiem rozsądnych cenach. Autobusy bez klimy i wygód, za to dojeżdżają na miejsce. Na bemo (tani, lokalny busik) nie chciało nam się czekać, a ponadto byłyby ponoć 2 przesiadki w Denpasar.
Idziemy na śniadanie. Bardzo dobry ryż z mięsem. Pikantne i pieprzne, ale bardzo smaczne. Po drodze zamawiamy taksówkę, żeby nas podrzuciła na przystanek autobusowy. W sumie nie jest daleko (3km), ale darujemy sobie dziś zasuwanie z plecakami. Facet chciał 50.000, w końcu stanęło na 24.000 (1.60 zł) i o ustalonej godzinie pojawił się, żeby nas odebrać.
Parę chwil później siedzimy w autobusie do Ubud. Po 42 kilometrach i zaledwie 1h 15 minutach jazdy (tak tak, nikt nie jeździ tutaj szybciej niż 40 km/h bo się po prostu nie da) trafiamy do Ubud. Znów powtórka ze stadkiem naganiaczy naciągaczy, którzy oferują taxi/nocleg/i cholera wie co jeszcze. Wszystkich ładnie omijamy i kierujemy się do znalezionego wcześniej hotelu (20 minut piechotą). Na miejscu opada nam kopara. W cenie zwykłego pokoju dostajemy deluxe z ciepłą wodą, osobnym tarasem, elegancko. Cena za nockę ostatecznie stanęła na 170k, czyli jakieś 60 zł za dwójkę (ze śniadaniem!). Cisza i spokój, bardzo czysto, łóżko nowiutkie i pachnące, o niebo lepiej niż wczoraj. Zostajemy wstępnie na 2 noce.
Czas ruszyć w miasto. Obchodzimy prawie wszystko, po drodze obiad – znów pysznie i tanio, że aż nie chce się wierzyć. Miasto ma 30 tyś mieszkańców, ale z turystami może być ze 100 tyś. Pełno sklepów i marketów ze wszystkim czego dusza zapragnie. Warungi, kafejki, firmowe salony, naprawdę wszystko. W Ubud zadziwia nas fakt, że wejścia do świątyń wyglądają jak wejścia do domów. Tak naprawdę nie wiesz co jest czym.
Dajemy się namówić na pokaz tańca balijskiego w tutejszym domu kultury (świetny budynek). Bilety po 75.000 / os, zaczyna się za niecałą godzinę więc bierzemy i idziemy przeczekać gdzieś na piwko.
Taniec, a właściwie balet (jak oni to nazwali…) był lekko mówiąc dziwny. I w sumie chyba nawet niefajny. Poza strojami mnie się średnio podobało, ale może po prostu się nie znam. Najlepsza była narracja w języku indonezyjskim. Ciekawi mnie bardzo czy ktoś z widowni zrozumiał chociaż jedno słowo :)
Właśnie wróciliśmy do hotelu. Trochę po 22, wciąż gorąco (29 stopni) i niesamowicie wilgotno. Przez cały dzień krążyła w okolicy burza, ale w sumie padało nie dłużej niż pół godziny. Siedzimy na tarasie popijając lokalne piwko Bintang, cisza i spokój.
Jest jak w bajce.