Dotarliśmy da Indonezje! Jest mega upał, strasznie wilgotno i śmiesznie. Ale o tym później…
Pobudka o 5.30. Lot z Virgin Australia dopiero o 10.00, jednak mają bardzo głupi wymóg: na loty międzynarodowe trzeba się zameldować 3 godziny przed odlotem! Chyba ich pogięło… A to tylko i wyłącznie dlatego, że nie ma możliwości oprawy przez Internet.
Pani przy stanowisku po raz pierwszy poprosiła nas o bilet wylotowy (rzuciła tylko okiem na maila w telefonie z rezerwacją i tyle).
Muszę tutaj napisać kilka słów o Virgin Australia. Zawsze postrzegałem ten koncern jako firmę z klasą. Guzik. Taki trochę ulepszony RyanAir. I to po trzykroć:
1) Czas z jakim trzeba się stawić na lot międzynarodowy
2) NIE MA POSIŁKU WLICZONEGO W CENĘ BILETU podczas lotu trwającego 6.5 godziny! Kpina. Malaysian Airlines serwuje żarełko już po 90 minutach lotu. Tutaj dostaliśmy 2 kawy…
3) Absolutnie nieprzyjazny klientowi sposób księgowania i rozliczania transakcji. Kupiliśmy dwa bilety, jedna transakcja kartą. Na koncie są cztery: 2 x bilet + 2 x Mastercard. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem.
Tak czy inaczej: dotarliśmy! Na lotnisku standardowe zamieszanie. Nie dostaliśmy jeszcze wizy a już otoczyła nas chmara taksówkarzy. My się jednak nie dajemy. Hotelik 15 minut piechotą z lotniska… Opłacenie wizy ($25 / os) i jej wbicie do paszportu trochę potrwało. Po godzinie wychodzimy z lotniska. Upał niesamowity: 31 stopni, wilgotność prawie 90%, temperatura odczuwalna w okolicach 40.
Hotelik znajdujemy przypadkiem. Okazało się, że nawigacja pokazywała miejsce jeszcze bardziej oddalone niż w rzeczywistości. Meldujemy się bez problemu, kasa przechodzi z rączki do rączki (160.000 rupii za 2 osoby, czyli ok 50zł). Jest darmowe wi-fi (miła odmiana po „cywilizowanej” NZ i Australii), duży piękny ogród, zimny prysznic. Niestety nie ma klimatyzacji, czego po godzinie żałujemy. Jutro szukamy czegoś z zamrażarką w standardzie.
Strasznie głodni idziemy na obiad. Kurczak z nerkowcami, trochę papryki i warzyw + ryż dla Szymona, Lidzia kurczak z imbirem. Wszystko z napojami niecałe 100 tyś, czyli 30zł. Żarełko pierwsza klasa. Z pełnymi brzuchami idziemy rzucić okiem na plażę. Ludzi full choć już zmierzcha, wszyscy wymieszani: lokalni i turyści, fajny obrazek. Z drugiej strony co chwila można spotkać drogie hotele ze strażnikami i szlabanami. Kto co lubi. Na ulicy morze skuterów, na pierwszy rzut chaos totalny. Wystarczy jednak na chwilę stanąć i popatrzeć, że w tym szaleństwie jest niepisana metoda. Skoro działa – to dobrze. Tutaj ciekawostka: w Indonezji nie ma czegoś takiego jak obowiązkowe ubezpieczenia OC pojazdu…
Jeszcze wizyta w sklepie po piwko i wodę. Chcieliśmy kupić jakiś sim z Internetem, ale w 3 miejscach rozmowa polsko-indonezyjska się nie kleiła (po angielsku ni w ząb), więc jutro poszukamy znowu.
Teraz trzeba usiąść nad mapą i wymyśleć od czego jutro zacząć :)