Nie mamy planu na dzisiaj, tzn. mamy – jechać w stronę Bluff i znaleźć jakiś fajny nocleg :)
Tak miało być, ale trapiła nas trochę kwestia lotów w Australii. Przez ostatnie 2 dni byliśmy odcięci od świata, nie mogliśmy w tym temacie nic zrobić. Zaglądamy do kawiarni o bardzo fajnej nazwie Fat Duck. Wystarczy kupić kawki i godzina (albo 50 MB) serfowania po Sieci gratis.
Tutaj małe rozczarowanie. Nasz oryginalny plan dalszej podróży (a właściwie zarys planu) nie wypali – ceny poszybowały mocno w górę i na chwilę obecną trasa Sydney-Cairns-Bali wychodzi w okolicach $2000 za nas dwoje. Dla nas to dużo za dużo. Myślę, że należymy do większości backpackerów, wyznając zasadę: zobaczyć jak najwięcej – wydać jak najmniej. Lepiej wydać na atrakcje na miejscu, niż nabijać kabzę właścicielom linii lotniczych.
Takie podejście zakończyło się ostatecznie czterogodzinną (razem czy osobno?) burzą mózgów i pozwoliło nam zaoszczędzić trochę grosza. Wiadomo – nic za darmo – plan na zwiedzanie Sydney skrócił się z 3 do 2 dni. Zdajemy sobie sprawę, że to BARDZO mało czasu na to miasto, ale dla nas priorytetem podczas wizyty w Australii jest Wielka Rafa Koralowa. Li znalazła nawet lot z Sydney na Bali za… $370 od osoby! Świetna promocja z Air Asia. Nas to jednak nie urządza bo nurkowania na Rafie nie odpuścimy za żadne skarby.
Ostatecznie udało nam się zamknąć w kwocie ok $1300 australijskich (885 funciaków), a całość nabrała takiego oto kształtu:
1. Sydney – Cairns, 11.04. z Tiger Airways
2. Cairns – Brisbane, 18.04. z Jet Star
3. Brisbane – Denpasar, 21.04. z Virgin Australia
Zadowoleni z siebie (i zmęczeni jak po przerzuceniu tony węgla) jedziemy po obiadek. Dziś moje ulubione danie, czyli kurczak z rożna i fryteczki. Palce lizać.
W ten sposób zrobiła się godzina 15.30, czas ruszać w drogę. Jedziemy do Clifden, małej miejscowości, z której można dostać się nad najgłębsze jezioro w Nowej Zelandii. Po drodze zwiedzamy jeszcze mokradła Rakatu Wetlands. Klimat jak w Sapkowskiej Wyzimie. Całość zajmuje obszar 270ha, robi niesamowite wrażenie. Wiało tylko strasznie i przegoniło nas w trymiga.
Do Clifden dotarliśmy jakoś po 18, stąd prowadzi szutrowa droga (ponad 20km) nad jezioro Hauroko. Jazda po szutrze zawsze fajna jest (oj przydałby się Braciszkowy Grand Cherokee). Jezioro położone bardzo malowniczo między górami. Ma też interesujący kształt wyrzeźbiony przez lodowiec. Głębokość: 462m, sięga poniżej poziomu morza. Słynie z tego, że wiatr potrafi wzburzyć potężne fale w zaledwie kilka minut (zakaz pływania małymi łódkami). Sesję zdjęciową przerywa nam latające mini-Luftwaffe, którego nie przegania nawet Deet. Ewakuujemy się na kamping. Dziś po raz kolejny śpimy na terenie jednego z największych parków narodowych świata – Fiordland zajmuje obszar 1.52 mln hektarów…