Spaliśmy jak zabici prawie 12 godzin. Pobudka o godzinie 9 to jest to. Dziś startujemy z bardzo niewygórowanym planem, więc na luzie i spokojnie. Wcinamy śniadanie i jedziemy w kierunku miasta. Parkujemy nad zatoką, stąd 5 minut spacerkiem do centrum. Zwiedzamy przystań, pseudo molo i dalej w kierunku sklepów. Lidka wypatrzyła wyprzedaż w sklepie Kathmandu, idziemy po nowe skarpety do trekkingu dla mnie – cenowo super, lubimy promocje. Wypłacamy (po raz drugi!) w NZ kasę w bankomacie, w sumie to tylko awaryjnie bo nigdzie nie było problemu z zapłaceniem kartą. A i nasz bank serwuje całkiem uczciwy przelicznik, za 1NZD ściągają nam ok 2.65-2.70.
Dziś na obiad tajskie! Lidka zamawia noodle z kurczakiem, Szymon tym razem bierze kawałki świniaka. Płacimy tradycyjnie ok $25 za 2 porcje – śmieszne, że prawie za każdym razem wychodzi nam ta sama kwota za obiady :) Porcje jak zwykle spore, można się dobrze objeść, pycha!
Po obiedzie kawka i nasiadówa na ławce w parku. Chciałem wrzucić coś na bloga ale nie wiem dlaczego nie mogłem się połączyć z dostępnym wi-fi. Będziecie musieli jeszcze poczekać dzień lub dwa.
Podjeżdżamy do marketu po zakupy. I… tutaj Nowa Zelandia zarabia u mnie drugiego minusa! Pierwszy za upierdliwe meszki. A drugi… no właśnie - okazuje się, że w Wielki Piątek oraz Niedzielę Wielkanocną sklepy nie mogą sprzedawać alkoholu. Banicja na całego! A nam się zapas piwka wczoraj skończył… co za kraj :( No nic, będzie przymusowy post… Jak to można tak bez zimnego piwka wieczorem w podróży?
Wyjeżdżamy z Queenstown po godz 17. Tankujemy Nissana pod korek, paliwko tutaj w przystępniejszej dla naszego portfela cenie ($2.20) a za Te Anau ponoć nie ma żadnych stacji benzynowych. Dalej jazda w kierunku Milford Sound. Do celu 300km, więc nie będziemy już dziś gnać. Na stronie park-sleep znajduję fajną darmową miejscówkę do spania, przy starym dworcu kolejowym (Fairlight) z początków XX wieku. Pierwotnie dworzec był miejscem, w którym głównie pojono przewożone koleją konie. Dziś jest to część szlaku turystycznego Heritage Trails. Na miejscu okazuje się, że śpimy w małym lesie, są ławeczki, cisza i spokój. Wokół jak zwykle powalające widoki. Jest godz 19.00 i póki co żadnego innego auta. Super! Czas na kolację – dziś w menu tuńczyk w suszonych pomidorach z oliwkami.
PS. Korzystając z dobrodziejstw szybkiego Internetu chcielibyśmy złożyć naszym Rodzinom, wszystkim bliskim i dalszym znajomym życzenia WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH!!! Choinki przystrojone? :)