Cały hostel wyjechał rano na szlak, wiec można ze spokojem zadzwonić skype do Domu. Próbowaliśmy wczoraj wieczorem, ale jakość połączenia była tragiczna. Dziś wszystko super. U nas 7.30 w sobotę rano, w Polsce piątkowy wieczór 19.30 – dziwne to trochę :)
Wyspani jak niemowlęta pakujemy się do auta i ruszamy w stronę Wellington. Tym razem Lidzia siada za kółko, jeżdżenie po lewej stronie idzie jej już naprawdę nieźle. Ja za to mogę poczytać trochę o stolicy Nowej Zelandii i pstrykać zdjęcia po drodze. Zrobiła się super pogoda, ok 21-22 stopni, niebo prawie bez chmur, idealnie. Po drodze mijamy niekończące się lasy i łąki. Natura Nowej Zelandii zaskakuje mnie po wciąż tak samo, jak pierwszego dnia po przylocie. Nawigacja pokazuje „prosto przez 114 km”, więc Szymon odpływa na chwilę w kimono, a Lidzia dzielnie pruje przed siebie.
Po niecałych 3 godzinach robimy sobie przerwę w miejscowości o ciekawej nazwie – Paraparaumu. W ogóle zauważyliśmy, że większość ulic w miastach ma bardzo śmieszne nieanglojęzyczne nazwy. Ktoś ma pojęcie dlaczego? Wpływ rdzennej kultury Maorysów?
Do celu zostało nam jeszcze jakieś 70km, po drodze wstępujemy na zakupy do marketu. Ok godz 16.30 docieramy do Wellington. Zanim zaczniemy zwiedzać szybki obiad w KFC. Później po kolei: przejażdżka tramwajem z centrum na wzgórza miasta, gdzie znajduje się ogród botaniczny i obserwatorium astronomiczne. Fajne, ale bez szału. Za to bardzo fajna panorama na całe miasto. Tramwajem wracamy do centrum, podjeżdżamy cyknąć fotkę przed parlamentem i spadamy w kierunku zatoki Shelly, gdzie dziś śpimy.
Zastanawia nas jeden fakt, myślę że to przez iż jest sobotni wieczór – miasto wygląda jak opuszczone, jest kompletnie pusto. A mieszka tutaj prawie 500 tyś. osób… Wygląda jak londyńskie Soho w niedzielę o 6 nad ranem. Widać większość ludzi dojeżdża tutaj tylko do pracy. Weekendy spędzają w domkach poza miastem.
Na miejscu zastaje nas przepiękny widok – nocne światła Wellington na drugim brzegu a do tego pełnia księżyca! Do snu kołysze nas dziś „Celebration Day” Led Zeppelin. Życie jest piękne…