Wylądowaliśmy w Hobbitowie! Przywitała nas piękna pogoda: deszcz, wiatr i 20 stopni (w porywach). Cudownie. W samolocie nie mogłem spać, budziłem się co pół godziny bo były jakieś cholerne turbulencje… Ale może nie będę narzekać za dużo :P W KOŃCU DOTRALIŚMY DO STARTU NASZEJ WYPRAWY! Jeszcze tylko formalności imigracyjne i za kilka chwil postawimy swoje pierwsze kroki na południowej półkuli. Dla niezorientowanych: różnica czasowa między Polską a NZ wynosi 12 godzin.
Nie wiem czy mieliśmy jakieś mega szczęście, czy inni nasi znajomi wyjątkowego pecha. Nasłuchaliśmy się o problemach i skrupulatnej kontroli na granicy, że aż strach tam lecieć. Tymczasem trzy-miesięczną wizę dostaliśmy bez ani jednego pytania. Nikt nie chciał od nas rezerwacji na samolot wylatujący z Nowej Zelandii, nikt się nie pytał jakie jedzenie mamy w plecakach (zadeklarowaliśmy, że mamy coś tam). Pani celniczka chciała tylko rzucić okiem na podeszwy naszych butów trekkingowych. To tyle! Nowa Zelandio witaj! Nawet nasze plecaki wyjechały grzecznie na taśmie bagażowej.
Dzwonimy do wcześniej zarezerwowanego hostelu żeby po nas podjechali na lotnisko. W międzyczasie wypłacamy kasiorę z bankomatu, zero problemu. Hostel jest zaledwie 5km z lotniska, nasz gospodarz (Scott) okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem. Po drodze pokazał nam najbliższy supermarket, w którym można kupić alkohol – „bo Polacy lubią wypić, prawda?” Od dziś naszą 2-dniową kwaterą stał się śliczny różowy pokój z dwoma łóżkami i czymś w rodzaju szafy. Do tego dzielona łazienka, kuchnia i pokój dzienny. Dzielimy je przez 1 noc z Martinem, bardzo sympatyczny sąsiad z zachodniej granicy (też się zdziwiłem!). Był tutaj od stycznia i rowerem przejechał 3500km… nieźle.
Jako, że nasz prowiant w chwili obecnej ogranicza się do słodyczy, wybieramy się do sklepu na szybkie zakupy. Lidzia pichci wykwintny obiadek a’la Marriott (chińskie zupki), po którym padamy do łóżek. Miało być maksymalnie na 2 godziny, ale ponowna zmiana czasu chyba dała nam się we znaki bo śpimy kamiennym snem do 6 rano dnia następnego… Plan na jutro: zorganizować sobie autko w przystępnej cenie na następne 3 tygodnie. Camper zdecydowanie za drogi, ale duże kombi powinno być w sam raz.