16.03 – Kuala Lumpur, dzień 2
Zaplanowana pobudka na 9.30 nie bardzo się udała. Zapomniałem przestawić czasu w iPhonie, co zaowocowało pobudką o 12.40 bez budzika! Trochę się wkurzyliśmy, bo pół dnia mamy w plecy. Szybki prysznic i schodzimy na obiad. Ciekawe co w Marriotcie się serwuje? WSZYSTKO! Chyba nigdy nie widziałem tak bogatego bufetu. Owoce morza, mnóstwo warzyw, świeże i pachnące mięsa, kilogramy owoców, ryżu pod każdą postacią, itd. Uczta dla oczu! Pałaszowaliśmy aż miło :)
Po obiedzie spacer po hotelowym ogrodzie. Lidce włączył się Japończyk i zrobiła chyba setkę zdjęć. Wrzucę je na blog później jak będę miał wolną chwilkę. Fajnie sobie tam wszystko urządzili, mały wodospad, wszędzie palmy, staw z rybami koi i na koniec basen dla gości hotelowych. Do dyspozycji jest też SPA i siłownia, ale nie mamy na to czasu.
Przed kolacją kolejny prysznic (dziś 34 stopnie) bo kleimy się od potu. Nagle zmiana pogody za oknem i wita nas pierwsza tropikalna ulewa. Leje jak z cebra przez około godzinę. Dobrze, w końcu będzie można odetchnąć lżejszym powietrzem.
Transfer na lotnisko mamy o 19.30. Schodzimy na dół z torbami i czekamy na autobus, którego…. nie ma. Podjechał dopiero ok 19.45 i zrobił się jeden wielki chaos. Okazało się, że w hotelu były 2 grupy podróżnych z 2 opóźnionych lotów. Nikt nic nie wiedział co się dzieje i zrobił się mętlik, który trwał dobre 20 minut. Widocznie Malezyjczycy i Francuzi to mieszanka wybuchowa jeśli chodzi o organizację. Spod hotelu wyjeżdżamy ostatecznie 20.10, na lotnisko jedzie się ok 45 minut, musimy jeszcze nadać bagaże, a lot o 21.50 – znów będzie co gonić…
Kierowca pokazał klasę i dojechał w 35 minut, brawo! Odprawa poszła bardzo sprawnie i pod bramką stawiliśmy się równo 21.30, czyli 20 minut przed odlotem. Tym razem Boeing 777, który czasy swojej świetności ma już daleko za sobą i w porównaniu z A380 robi niezbyt ciekawe wrażenie. Ale to nieważne, ważne że siedzimy obok siebie i jak dobrze pójdzie to za 9.5 godziny będziemy na Drugim Końcu Świata :)